Kilka razy w tygodniu mieszkańcy Warszawy muszą radzić sobie z wyłączonymi z ruchu stacjami lub odcinkami metra. Wszystko ze względów bezpieczeństwa, jednak czy służby nie zaczynają popadać w paranoję?
Wczoraj przez prawie godzinę pasażerowie nie mogli korzystać z trzech stacji warszawskiego metra: Stare Bielany, Wawrzyszew i Młociny. Służby zamknęły owe stacje ponieważ jeden z pasażerów zauważył w pociągu podejrzany przedmiot, przypominający metalową tuleję. Przedmiot został wyniesiony na peron, a policja zamknęła końcowy odcinek metra. Pasażerowie zostali zmuszeni do skorzystania z autobusowej komunikacji zastępczej. Czym okazała się „metalowa tuleja”? – To była szminka, zamknięta w jakiegoś rodzaju tulei, pudełku bez napisów. Z zewnątrz nie sposób było rozpoznać, że to szminka – podsumował Paweł Siedlecki z Metra Warszawskiego w rozmowie z TVN Warszawa.
W ubiegłym roku metro było zamykane ponad 200 razy – zazwyczaj przez pozostawiony bagaż. Jako, że do każdego przypadku policja podchodzi poważnie, pasażerowie prawie codziennie zmuszani są do korzystania z komunikacji zastępczej. Czy jednak nie jest to lekka przesada? Dlaczego zmusza się pasażerów do uciążliwych przesiadek i angażuje znaczące ilości służb do akcji „zabezpieczania” szminki lub siatki z zakupami? Przy obecnym rozwoju techniki możliwa jest szybka, wstępna ocena niebezpieczeństwa przy użyciu specjalistycznego, lecz prostego w obsłudze sprzętu (rozwiązania takie stosuje się między innymi w USA). Praktycznie na każdej stacji można spotkać pracowników Służby Ochrony Metra. Jednak ich rola ogranicza się do „bycia” gdyż w żaden sposób nie mogą sprawdzić „niebezpiecznego” przedmiotu.
Zapewnienie bezpieczeństwa jest ważne, jednak są granice, przekroczenie których powinno zostać uznane za nadgorliwość.