Jakiś czas temu w naszym kraju szerokim echem odbiło się wprowadzenie na Słowacji darmowych przejazdów kolejowych dla studentów. Jak bumerang, w mediach powraca nowelizacja ustawy o publicznym transporcie zbiorowym, która nie tylko nie idzie w kierunku rozwiązań z Bratysławy, ale de facto może ograniczyć prawo do korzystania z ulg ustawowych. Wciąż wszystkie takie rozwiązania opierają się na pokrywaniu przez państwo strat poniesionych przez przewoźników.
Stąd w pozamiejskiej komunikacji autobusowej czy busowej kupując bilet jednorazowy, student albo zapłaci pełną cenę lub w niektórych przypadkach może liczyć na ulgę handlową przewoźnika.
Istnieje jednak inny model finansowania tańszych biletów ulgowych, nazwijmy go umownie koncepcją biletów solidarnościowych, która pozwala przewoźnikowi zaoferować pewnej grupie użytkowników bilet o mocno zredukowanej (nawet o 75%) cenie bez ponoszenia strat finansowych. Jednym z niezbędnych warunków do zaistnienia takiej oferty jest obowiązkowy zakup biletu przez wszystkich członków danej społeczności. Jak w praktyce funkcjonuje ten model, można sprawdzić u naszych zachodnich sąsiadów, gdzie większość uczelni zapewnia swoim studentom bilety semestralne (niem. Semesterticket).
Czym jest bilet semestralny w takim rozumieniu? Jest to bilet uprawniający osobę studiująca do nieograniczonej liczby przejazdów na okres sześciu miesięcy (od pierwszego do ostatniego dnia trwania semestru na danej uczelni) w zależności od uczelni albo na terenie jednego miasta, albo nawet na terenie całego kraju związkowego (odpowiednik naszego województwa). Jak już wyżej wspomniano, każdy student danej uczelni musi zapłacić za taki bilet (istnieją co prawda przepisy regulujące wyjątki od tej zasady, ale są tak restrykcyjne, że nie warto poświęcać im więcej czasu). Opłata jest pobierana podczas procesu immatrykulacji na kolejny semestr. Niemiecki student musi co semestr płacić składki na wspólnotę studencką (która w formie zorganizowanej pod nazwą Studentenwerk zapewnia dostęp do szerokiej oferty kulturalnej, współfinansuje stołówki studenckie i zapewnia pomoc studentom). Cała suma (wraz z biletem semestralnym) przelewana jest na konto uczelni, która później przekazuje otrzymane środki dalej. Można zadać sobie pytanie, co w przypadku, gdy ktoś takiej składki nie wpłaci? Wówczas zostaje wykreślony z listy studentów (i jest to jeden dwóch głównych powodów, dla których można wyrzucić kogoś ze studiów). W ten sposób przewoźnicy zapewniają sobie stały regularny dochód na bardzo wysokim poziomie.
Jaki produkt dostaje taki przymusowy klient? Odpowiedź, choć brzmi banalnie, jest całkowicie prawdziwa: taki, jaki sobie wynegocjuje! Przedstawiciele studentów (w formie rad lub komisji samorządów studenckich) negocjują z przedsiębiorstwami przewozowymi lub całymi związkami komunikacji cenę oraz zakres obowiązywania takiego biletu. Na większości uczelni decyzja o przyjęciu oferty biletu semestralnego zostaje podjęta w powszechnym plebiscycie studenckim. Te wolnorynkowe zasady podaży i popytu prowadzą do bardzo dużego regionalnego zróżnicowania zasięgu tego rodzaju biletów. Tak na przykład student uczelni w niewielkim 42-tysięcznym Eisenach za 30 euro na semestr (ok. 120 zł na 6 miesięcy) może podróżować po niemal wszystkich liniach kolejowych całej Turyngii bez żadnych dodatkowych opłat. Studiując w bawarskim Bambergu musielibyśmy dołożyć 8 euro (ok. 32 zł) na pół roku, aby móc jeździć komunikacją miejską wyłącznie w tym mieście. Na drugim biegunie znajdują się uczelnie poczdamskie, gdzie bilet semestralny kosztuje ok. 160 euro (w przybliżeniu 640 zł na pół roku, czyli ok. 100 zł na miesiąc) i pozwala na podróże po obszarze całego Związku Komunikacyjnego Berlin-Brandenburgia (obszar nieco większy niż cała Wielkopolska, liczebnie odpowiada woj. mazowieckiemu), a nawet do Szczecina i Kostrzyna. Uczelnie w Nadrenii i Północnej Westfalii oferują swoim studentom bilety o zasięgu całego kraju związkowego (wielkości naszego woj. mazowieckiego) za, w przeliczeniu, 800 zł na 6 miesięcy. Na tym tle dużo gorzej wypada Berlin, gdzie studenci za niemal identyczną kwotę mają możliwość podróżowania wyłącznie po terenie niemieckiej stolicy.
Biorąc pod uwagę, że we Wrocławiu za 185 zł (w przeliczeniu ok. 45 euro) kupimy bilet 5-miesięczny na wszystkie linie miejskie, ceny płacone przez niemieckich studentów nie są wygórowane (zwłaszcza gdy zwrócimy uwagę na ogromny rozdźwięk wysokości zarobków w obu państwach). W konurbacji górnośląskiej osoba ze zniżką może podróżować po całym obszarze KZK GOP przez pół roku za „jedyne” 344 zł (dwa bilety 90-dniowe), a w Warszawie za nieco mniej niż 300 zł. Pozostając jeszcze na chwilę przy międzynarodowych porównaniach, trzeba uczciwie przyznać, iż rząd w Berlinie w żaden sposób nie interesuje się studencką mobilnością. W Niemczech nie istnieją ogólnokrajowe ulgi studenckie, zarówno w pociągu, jak i w autobusach dalekobieżnych student będzie zobligowany zapłacić pełną cenę biletu.
Szczególnie ciekawy z polskiego punktu widzenia jest sam proces określania ceny takiej oferty przewozowej. Wbrew pozorom, cena biletu semestralnego jest tak skonstruowana, że jest to produkt całkowicie opłacalny dla przewoźnika bez potrzeby dodatkowego wsparcia dotacjami i subwencjami (chociaż taki rozwiązanie także jest możliwe, w zależności od woli politycznej). Tak zwaną dolną granicę cenową określa się przez obliczenie dochodów przewoźnika (lub związku komunikacyjnego) generowanych przez studentów przed wprowadzeniem biletu semestralnego. Sprawdza się, w jakim stopniu studenci dotychczas korzystali z komunikacji zbiorowej (albo przeprowadzając badanie rynku, albo szacując ze statystyk sprzedaży). Następnie dzieli się w ten sposób określony przychód na liczbę studentów, w rezultacie znana jest jednostkowa cena minimalna, tak aby wprowadzona oferta nie skutkowała stratami (cena biletu musi pokryć tzw. kanibalizację własnych ofert). Wszystko, co jest ponadto stanowi czysty zysk przewoźnika. Jak pokazało życie, studenci mając możliwość korzystania z komunikacji zbiorowe bez żadnych (dalszych) opłat, robią to zdecydowanie częściej, niż gdyby musieli kupować pojedyncze bilety. Dlatego po wdrożeniu biletu na rynek przeprowadza się kolejne badania pokazujące, w jaki sposób oraz w jakim stopniu żacy rzeczywiście korzystają z oferty.
Bilety semestralne w formie zaprezentowanej powyżej mają zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Ci pierwsi przeważają, na co wskazuje liczba uczelni, na których można (a właściwie trzeba) korzystać z takiej oferty. Czy to rozwiązanie mogłoby się sprawdzić w Polsce? Aktualnie brak jest jakichkolwiek regulacji prawnych w tej kwestii, a z założenia znosiłoby to całkowitą bezpłatność studiów dziennych na uczelniach państwowych. Formalności to tylko jeden z problemów. Innym jest zasięg obowiązywania. W Polsce rynek przewozu osób zdominowany jest przez relatywnie małe konkurujące ze sobą podmioty, w rezultacie do stołu rozmów trzeba byłoby zapraszać wielu prywatnych przewoźników obsługujących często tylko kilka linii lub ograniczyć się wyłącznie do komunikacji miejskiej ewentualnie aglomeracyjnej. Bez wątpienia jednak byłby to model wspierający finansowo komunikację zbiorową w miastach studenckich oraz zwiększający studencką mobilność.