Nie sposób pozostać obojętnym widząc porzucone perły architektury dworcowej czy co raz bardziej zarastające linie kolejowe. W atmosferze słynnego już powiedzenia: „kiedyś było lepiej” warto sprawdzić, jak bardzo zmieniła się polska kolej na przestrzeni ostatnich dekad oraz jak dokonywał się postęp na torach naszych sąsiadów w Europie.
Od czasów Gomułki do III RP
Przygodę z historią kolejnictwa i liczbami rozpoczniemy nad Wisłą, w okresie PRL-u, a dokładniej mówiąc na przełomie rządów W. Gomułki i E. Gierka. Kategorią godną przyjrzenia się będzie długość sieci kolejowej. Biorąc pod uwagę okres ostatniego półwiecza, długość eksploatowanych linii kolejowych zmalała o ok. 8 tys. km. Oznacza to, że niemal co trzeci kilometr (28%) sieci kolejowej istniejącej do roku 1970 nie jest dziś eksploatowany lub już nie istnieje. Samo kurczenie się sieci kolejowej zaczęło się z rokiem 1980, gdy jej długość osiągnęła swoje maksimum w (dotychczasowych) dziejach naszego kraju: 27,2 tys. km.
Jeszcze za czasów PRL, do roku 1990 ubyło 3,5% sieci. Co ciekawe, od wejścia do Unii Europejskiej (a dokładniej od 2005 r.) do roku 2016 ubyło nam dalsze 5,5%. Inną zatrważającą statystyką polskiego kolejnictwa jest długość linii wąskotorowych. Według danych UTK na rok 2016, używanych było jedynie 395 km wąskiego szlaku, czyli pozostał 1 na 10 kilometrów torów położonych do roku 1970 (12% z 3367 km). Już w okresie 1971-1990 ubyło jedną trzecią sieci wąskotorowej.
Chociaż okres III RP oznaczała dla sieci kolejowej rekordy zamykania linii kolejowych, zdecydowanemu polepszeniu uległy dane dotyczące długości linii jednotorowych oraz te odnoszące się do elektryfikacji. W latach 1991-2016 dobudowano ponad 4,5 tys. km drugiego toru. Zelektryfikowano dalsze 500 km istniejącej sieci, z tego w pierwszych 20 latach III Rzeczpospolitej ok. 480 km. Natomiast w ostatnich dwóch dekadach PRL-u zelektryfikowano 7,5 tys. km szlaków kolejowych. Przy czym należy zauważyć, że nie wszędzie elektryfikacja jest potrzebna, więc tutaj samo porównanie obu liczb nie jest wystarczające i wymagałoby dalszej pogłębionej analizy. Co do linii jednotorowych, do roku 1990 pozostawało ich w Polsce aż 15 tys. km, co stanowiło ok. 57% całej sieci kolejowej. Między rokiem 1970 a 1990 udało się dobudować tylko 713 km drugiego toru.
Dzięki pracy statystyków GUS możemy również porównać liczebność taboru kolejowego, choć w zakresie bardzo okrojonym. Na przełomie rządów Gomułki i Gierka po Polsce pociągi prowadziło prawie 5100 lokomotyw, z tego 3,5 tys. było parowozami. Zaledwie 15 lat później liczba lokomotyw parowych spadła do 851, a w sumie przybyło kolejne 100 lokomotyw (głównie spalinowych). Na początku przemian ustrojowych po sieci normalnotorowej jeździło 4076 lokomotyw i 1052 elektryczne zespoły trakcyjne. Dziś (w 2016 roku) mamy 1223 EZT i o 72 lokomotywy mniej. Zaledwie rok wcześniej mieliśmy o ponad 100 elektrycznych zespołów trakcyjnych oraz 30 lokomotyw więcej. Jako, że mowa tutaj o średnio na dobę czynnym taborze, wskazuje to tylko na wyłączenie z ruchu sporej liczby jednostek.
Podium bez Polski
Jak wiadomo, Polska nie leży na bezludnej wyspie i warto byłoby sprawdzić, w jakim kierunku poszedł rozwój sieci kolejowej w Europie. Dzięki danym gromadzonym przez Eurostat mamy możliwość sprawdzić, kto dziś w Europie ma najdłuższą sieć kolejową ze wszystkich krajów Unii Europejskiej. Na pierwszy miejscu znajdują się Niemcy z długością sieci kolejowej wynoszącą 38,5 tys. km, na drugiej pozycji uplasowała się Francja z wynikiem 28 tys. km. Polska z 19 tys. km zajęła w tym zestawieniu trzecie miejsce wyprzedzając Włochy, Wielką Brytanię, Hiszpanię (wszystkie między 16 a 17 tys. km sieci kolejowej) oraz Czechy (9,5 tys. km).
Jednak, gdy już powiedzieliśmy sprawdzam, trzeba porównać ranking 2016 z zestawieniem z roku 1991 (właśnie od tego roku dane dla Niemiec podawane są łącznie dla obu dawnych państw niemieckich). Pierwsze trzy pozycje dalej pozostały bez zmian. Na siódmym miejscu pojawia się jednak Rumunia, a dalej Szwecja. Porównanie długości sieci kolejowej nabiera większego sensu, gdy uwzględnimy wielkość terytorium, na którym owa infrastruktura się znajduje. Według tego wskaźnika, nasza klasyfikacja wygląda zgoła odmiennie. Wówczas nasz kraj zajmuje dopiero dziesiątą pozycję co do gęstości sieci kolejowej. Wyprzedzają nas takie kraje jak Czechy, Belgia, Niemcy, Luksemburg czy Węgry i Słowacja. Wypadamy za to lepiej niż Rumunia czy Włochy. W naszym kraju na 1000 km2 przypada 61 km linii kolejowych, w Republice Czeskiej jest to 121 km.
Biorąc pod uwagę samą długość sieci kolejowej nasz kraj może „pochwalić się” jednym z najwyższych spadków relatywnych, bo liczącym w odniesieniu do roku 1991 aż 26%, czyli ponad 6,7 tys. km torów mniej. Jednak podobną tendencję można było zaobserwować także w Niemczech (2,6 tys. km mniej) oraz we Francji (prawie 6 tys. km zlikwidowanych). Ogółem, w większości krajów w okresie ostatniego ćwierćwiecza rozebrano przynajmniej 100 km torów. Tak na przykład, na niewielkiej Łotwie likwidacja ok. 600 km odpowiada aż 22% tamtejszej sieci kolejowej, natomiast w Portugalii zlikwidowanie podobnej długości przełożyło się na osiemnastoprocentowy spadek.
Jak więc wyraźnie widać, chociaż polskie linie kolejowe są jednymi z najdłuższych w Unii Europejskiej, to przy analizie ich gęstości plasujemy się pod koniec pierwszej dziesiątki. Z pewnością po części odpowiedzialnością za taki stan rzeczy można obarczyć ogólną siłę polskiej gospodarki w zestawieniu z innymi krajami wyrażoną w PKB per capita (tutaj jesteśmy jeszcze niżej niż w rankingu gęstości sieci kolejowej). Jednak, przecież takie kraje jak Węgry czy Czechy (mimo podobnych uwarunkowań gospodarczych) bardziej dbają o swoją sieć kolejową. Choć w rankingu na największego likwidatora sieci kolejowej wygralibyśmy pierwszą nagrodę, bez wątpienia tendencja zamykania szlaków kolejowych była ogólnoeuropejska.